środa, 31 października 2007

Don't make a village! (10.10.2007 wieczorem)

Co jest bardziej zdesperowane niż głodny student? Oczywiście cała grupa wygłodniałych studentów. Taką też grupę stanowiliśmy po wylądowaniu w Erlangen. Nasz kierowca dostał szczere brawa, równie serdecznie pożegnaliśmy się z kolesiem z HR. W hotelu małe zamieszanie, wygasły nam rezerwacje i ja z Karolem zamiast jedynek dostajemy wspólną dwójkę. Nie szkodzi;)

Umawiamy się, że wrzucamy bagaże do pokojów i spotykamy się na dole w restauracji. Po stawieniu się całej ekipy na miejscu wybucha dyskusja- co zamawiamy i czy aby na pewno mamy kolację wliczoną w cenę pokoju? Restaurację zamykają za 10 minut, a my nadal nie możemy dojść do porozumienia, więc zajmujemy stolik. Przeglądamy menu, by dojść do wniosku, że żadne wykwintne pokarmy nie zaspokoją umierających z głodu studentów. Ratuje nas kelnerka, po angielsku twierdząc, że w restauracji możemy zjeść również "dania" serwowane w barze obok. Dostajemy drugie, mniejsze menu i po chwili zastanowienia decydujemy się na pizzę. Ceny trochę odstraszają, ale jeden z nas - Marek, jest absolutnie pewien, że za naszą kolację zapłaci Siemens, więc bez zbędnych ceregieli zamawiamy 4 pizze na 7 osób. Kelnerka wygląda na bardzo sympatyczną i trochę nam jej szkoda, że pogoniliśmy ją do pracy, pomimo, że restauracja jest już zamknięta.

Siedzimy przy stoliku i w najlepsze robimy wiochę, po polsku obgadując nasze wcześniejsze przygody. Pojawia się kelnerka z nakryciami, zaczyna rozstawiać talerze i misternie złożone serwetki; każdy z nas oczywiście okazuje, że jest człowiekiem cywilizowanym -Danke!, a ona nam na to -Proszę!. Chwila konsternacji -Do you speak polish? -Just a few words... No to siedzimy już jak trusie i czekamy na starter. Michał z nudów tarmosi serwetkę i przez przypadek pozbawia ją misternego ułożenia. Kiedy ponownie zjawia się kelnerka, Michał pozoruje, że nic się nie stało, cały czas przytrzymując serwetkę dłonią. Wygląda to trochę nieuprzejmie, kiedy zwijamy się ze śmiechu z jego miny, a kelnerka rozstawia koszyczki z pieczywem, i talerzyki na które nalewa... oliwę i na nią ocet winny. Patrzymy po sobie zastanawiając się o co kaman. Najgłodniejszy z nas jest Tomek, który pierwszy zabiera się za degustację. Za jego przykładem idzie reszta i chrupiący chlebek znika w mgnieniu oka. Po paru minutach wypełnionych głupawką, zjawiają się zamówione pizze. Ochoczo przystępujemy do degustacji, nie zwracając już uwagi na savoir-vivre.

Kiedy ostatni okruszek pizzy znika już z naszych talerzy, pytamy kelnerkę o sposób zapłaty.
- I just need one room number to assign the bill. And the signature.
Bez zastanowienia wszyscy wskazujemy na Marka, kelnerka prawie płacze ze śmiechu z takiej jednomyślności, a Marek chcąc czy nie chcąc godzi się podpisać.

Dwa dni później, recepcja
- I would like to sign out...
- OK... one moment please... This is 42.60 euro. And your signature here.
- ?? But I'm sure, that Siemens will pay this bill.
- Actually, your rooms are already paid, so we cannot assume, that Siemens will pay the addidtional costs...

Ale generalnie było miło, na śniadaniu następnego dnia wyszło na jaw, że jeden kelner jest z Polski:)

Brak komentarzy: