czwartek, 3 lipca 2008

Pokuta na drodze

Trochę zaniedbałam ostatnio blogowanie, ale już niedługo powinna się tu pojawić relacja z wycieczki do Paryża. A na przerywnik książeczka, którą dostałam wczoraj od znajomej Słowaczki - Katji. Jeśli komuś trudno odczytać, to tytuł owej publikacji brzmi: "Słowniczek nieporozumień polsko - słowackich" i zawiera sporo zabawnych anegdot o tym, jak to Polacy ze Słowakami dojść do porozumienia nie mogli.



Na deser dorzucam jedną z historyjek (tekst słowacki jest napisany tak, jakby to usłyszał i zrozumiał Polak)

Spotkanie na parkingu przy autostradzie (Polak [P], Słowak[S]).
[S] - Uwaga na policję - stoją dwa kilometry dalej. Ja już dostałem pokutę.
[P] - A to nie dają mandatów?
[S] - Mandaty? Za przekroczenie prędkości chcesz miejsce w parlamencie?
[P] - A jaką pokutę? Pomodlić się trzeba czy jak?

I klucz do zrozumienia anegdotki:
pokuta (sk) - kara (pl)
mandat (sk) - pełnomocnictwo "mandat polityczny" (pl)

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Dzień dziecka;)

Niektórzy mogą wiedzieć, że trochę podrabiana ze mnie rybka, bo we wodzie radzę sobie dość słabo. Zapowiada się jednak, że w najbliższym czasie ulegnie to zmianie, gdyż Jana postanowiła udzielać mi prywatnych lekcji pływania. A wczoraj w ramach zachęty i motywacji dostałam taki oto prezent z Czech:



Niemcy to się chyba z wrażenia potopią, jak mnie z tym zobaczą w basenie;)

czwartek, 8 maja 2008

Dialogi na kopyta i rogi - wybryk geograficzny

Jana wybrała się do sekretariatu na swoim wydziale, w celu uzyskania zaświadczeń o zdanych egzaminach.
(J - Jana, S - Sekretarka)

S - No ja, hier sind Ihre Bescheinigungen, bitte... Ah, kommen Sie aus CzSSR? (Proszę, tu są pani zaświadczenia. O, pochodzi pani z CzSSR? [Czesko - Słowacka Socjalistyczna Republika - przyp. red])
J - Wie bitte? (Proszę?)
S - Ich fragte, ob Sie aus CzSSR kommen... (Spytałam, czy pochodzi pani z CzSSR...)
J - ?? Ne, ich komme aus Tschechien... (?? Nie, pochodzę z Czech...)
S - Ah, Entschuldigung, Ich hab' vergessen..., Verzeihung. (Ach, przepraszam. Zupełnie zapomniałam, proszę wybaczyć.)

No, jak oni dalej uważają, że w Ostblock (Blok Wschodni) jest jeszcze Czechosłowacja, to strach pomyśleć, jakie mają pojęcie o Polsce.

wtorek, 6 maja 2008

Majówka, odc. 1. - Praga

Jeszcze w połowie kwietnia (polskiego kwietnia; czeski kwiecień to nasz maj - przyp. red.) dostaliśmy zaproszenie od naszej sąsiadki Jany na... palenie czarownic. Jest to jakiś czeski rytuał związany z radykalnym przywitaniem wiosny (ale co ciekawe, topienie Marzanny w marcu też mają). Podobna tradycja jest świętowana także w niektórych rejonach Niemiec. No to 30. kwietnia zapakowaliśmy się do samochodu Lindy i pomknęliśmy na południowy wschód. W Pradze krótka przeprawa metrem i dalej pociągiem (vlakiem) do Říčan (czyt. Rziczian), czyli do miejsca, w którym mieszka Jana. Szybki przepakunek i dalej znowu samochodem z Maruszką (kamratką Jany) już bezpośrednio na ognisko. Co do czarownic (czarotek), niestety nie było żadnych chętnych, więc zamiast nich piekliśmy kiełbaski. Sączyliśmy czeskie piwo z PETek i próbowaliśmy porozumieć się z resztą ekipy. Huh, ciężko było, bo o ile my ich rozumieliśmy dokładnie, o tyle oni nie mogli się domyśleć o co nam chodzi;) Ale z drobną pomocą Jany i innych języków usprawniliśmy komunikację. Znalazł się nawet jeden Czech, który znał słowo "październik" (u nich to żijen).

Na następny dzień zaplanowaliśmy przyspieszone zwiedzanie Pragi - relacja obrazkowa:

Dworzec w Pradze


Pomnik św. Wacława przed Muzeum Narodowym


Muzeum Narodowe (dla niezorientowanych - to za mną)


Lucerna - czyli św. Wacław i jazda spodem na koniu (pozdro dla ebusi:))


Człowiek, który wisi sobie gdzieś w obrębie starego miasta


Punkt obowiązkowy, czyli most Karola


Widok z zamku na Hradczanach


Katedra św. Wita - weszliśmy nawet na wieżę, po pokonaniu 286 schodów (zakręconych i wąskich jak nieszczęście;))


Duma Czech - praski granat i wyroby z niego (ma kolor podobny do bordo). I wytłumacz tu teraz Czechowi dlaczego Polacy ciemnoniebieski nazywają granatem...


Rynek staromiejski z pomnikiem Jana Husa i Kościółem Marii Panny przed Tynem


No i oczywiście Krteček (krecik), jako symbol narodowy:)
(ale kolczyków nie udało mi się znaleźć)

Oczywiście w Pradze na moście Karola prawdopodobieństwo spotkania Czecha jest bardzo nikłe;) Najwięcej słychać Niemców i Polaków. Hmm, co do tych ostatnich, to czasem aż wstyd się przyznać się do własnej narodowości:/ I co ciekawe, w Pradze pieniądze leżą na ulicy. Przynajmniej nam udało się takowe znaleźć. Entuzjazm trochę opadł, gdy okazało się, że to 1 polski grosz, a paredziesiąt metrów dalej błyszczała dziesięciogroszówka. Zwykła rozrzutność czy chęć powrotu? Jeśli chodzi o nas, to pewnie kiedyś tam jeszcze zajrzymy:)

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Happy Birthday!

Dziś moje Słońce obchodzi swoje ćwierćwiecze, z tej okazji otrzymał ode mnie takiego oto ręcznie wykonanego stwora:




Stwór ma swoje korzenie w historii rodzinnej: kilkuletnia Małgosia bawiła się w lesie nieopodal domu i znalazła zdechłą wiewiórkę. Może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że zaniosła ją troskliwie do domu i powiedziała: "Mama, ugotuj!";) Od tego czasu bywam nazwana Wiewiórką... Jeszcze raz - wszystkiego najlepszego życzy Wiewiórka;)

niedziela, 6 kwietnia 2008

Powrót do rzeczywistości

No dobra, nie będę udawać, że mnie tu nie ma... Wróciliśmy z miesięcznych ferii, pełni zapału do pisania pracy magisterskiej (czyżby?), planowania kariery, zwiedzania Drezna w wiosennej szacie, itepe itede.
Dziś zamiast pisaniny relacja obrazkowa:)

Na Wielkanoc w niektórych rejonach Polski zrobiła się zima. I wbrew pozorom nie był to śnieg zwieziony z całego województwa;)


Niektórzy cieszyli się z niej jak dzieci:




wtorek, 4 marca 2008

Ferie

Jak w tytule. Długie. Ale pewnie pracowite.
I już nawet nie ma znaczenia, czy dziś zdam to cholerne Security & Cryptography I.
S&C II - no way!

środa, 27 lutego 2008

Liebe Hausmeister...

...mamy tu klein Problem - dokończyła swój żywot świetlówka w korytarzu, uprzejmie więc prosimy o jej wechseln na jakąś mniej mrugającą. A poza tym, to zastanawiamy się co zrobić z mchem, który bujnie porósł część Terasse za łazienką. Wegwerfen czy może lepiej nie ruszać? Bez obaw, studiujemy Bauingenieurwesen, wiemy, że nie możemy chodzić po tamtej części tarasu (jest pokryta tylko papą - przyp. red.), ale serca nam płaczą, kiedy widzimy takie zaniedbanie...

Mniej więcej takiej treści list (oczywiście w całości po niemiecku) wystosowaliśmy w niedzielę do Hałsmajstra. Kiedy już skończyłyśmy zaśmiewać się z ostatniego zdania (... und mein Herz weint...) Jana odniosła go do specjalnej skrzynki. Nie czekaliśmy długo na efekt, w poniedziałek zjawiło się nawet dwóch Hałsmajstrów, gadających oczywiście w zupełnie niezrozumiały sposób. Chyba bardzo się przejęli tym naszym listem, bo jeden wyposażony w szczotę i wiadereczko niezwłocznie przystąpił do usuwania niechcianej flory z tarasu, a drugi zajął się wymianą świetlówki.

Kiedy myślałyśmy, że już po sprawie, obydwaj zadzwonili do drzwi, po czym jeden uroczyście wydobył ów wspomniany list z kieszeni, pieczołowicie rozłożył, przeczytał, jakby chciał sprawdzić czy wszystkie punkty już wypełnione i spytał:
- Und
jetzt freuen sich die Herzen? (I co, cieszą się już serduszka?)

Kiedy zapewniliśmy go, że tak, Linda przypomniała sobie, że u nich w pokoju nie działa domofon. Można się dodzwonić, ale przyduszenie przycisku nie powoduje żadnego efektu. Hałsmajster młodszy wysłał starszego na dół, a kiedy tamten zadzwonił, otworzył mu drzwi bez problemu.

- Wie haben Sie das gemacht? Bei uns hat das nicht funktioniert! (Jak Pan to zrobił? Nam to zupełnie nie działało!)
- No ja... Sie beide sind Blond... (No tak, przecież obydwie jesteście blondynkami...)

PS. Poślizgi w postowaniu sponsoruje aktualnie trwająca sesja.

niedziela, 10 lutego 2008

Prawie jak... w T-15

Wyobraź sobie sytuację: wczesna pobudka, męczący dzień na obcojęzycznej uczelni, blada prezentacja wygłoszona przez Ciebie po niemiecku, naprędce zjedzony obiad, wieczorny wf na dobicie. Taki całkiem wieczorny- powiedzmy po 22.00. Wszyscy zajmują się już wieczorną toaletą lub czytaniem dyrdymał w internecie, a Ty brniesz samotnie do przybytku sportu. Siatkówka sprawia, że trochę odżywasz, ale mimo to wracasz do domu po północy z uczuciem zmęczenia i zamiarem spania dopóki tylko się da. Wchodzisz do windy, naciskasz 10 (na 11. piętro winda nie dojeżdża) i popadasz w odrętwienie. Nie na długo- winda zatrzymuje się... idealnie pomiędzy siódmym a ósmym piętrem. Spuśćmy zasłonę milczenia na słowa wypowiedziane po naciśnięciu wszystkich możliwych przycisków windy i braku jej reakcji na to. Jest północ, jesteś w obcym kraju, nie znasz dobrze języka, a w akademiku nie ma portierni, na którą można zadzwonić i oczekiwać aż wyciągnie Cię z tej sytuacji uśmiechnięta portierka.

Takiego scenariusza doświadczyła nasza sąsiadka - Janka. Na szczęście dzwonek alarmowy okazał się mieć połączenie z jakąś centralą (trochę inaczej niż w T-15, gdzie dzwonisz sobie a muzom), a po chwili odezwała się miła pani i po kilku nieporozumieniach językowych powiedziała, że wyśle konserwatora, by ją stamtąd wyciągnął. Po 1.5 godziny była z powrotem na dole i nawet nie oglądając się na windy, poczłapała na 11 piętro schodami. Całe szczęście, że ten serwis mają 24h/dobę...

wtorek, 15 stycznia 2008

Made in China

-Cóż tam, panie, w polityce? Chińczyki trzymają się mocno!?

Nie wiem, jak w polityce, jednakże prawdą jest, że u nas na wydziale trzymają sie całkiem nieźle. Występują w całkiem pokaźnym stadku, preferując komunikację szyfrowaną azjatyckimi okrzykami w postaci mówionej i zawiłymi krzaczkami w formie pisanej. Przywódcę stada można odróżnić bez trudu: nonszalanckie spojrzenie skośnych oczu, obojętność na to co się dzieje na wykładzie, 2,5 centymetrowy paznokieć u małego palca i posłuch u reszty stada. Jego głównym zajęciem na wykładach jest przeszukiwanie krzaczastych forów i ściąganie niezliczonych ilości plików na e-mulu. Ochrzciliśmy go Guru, głównie ze względu na to, że nie znamy jego prawdziwego imienia, które pewnie i tak jest trudno wymówić.

Dalej stadko składa się z parunastu osobników płci obojga. Wszyscy mają (mówiąc eufemistycznie) małe problemy z językiem angielskim, co w znacznym stopniu wpływa na hermetyzację grupy i udzielanie się na zajęciach. Trudno jest zrozumieć Chińczyka mówiącego po angielsku. Właściwie to trudno jest się domyślić, że mówi on po angielsku. Wszystkie wykłady zostają przez nich skrzętnie nagrane na dyktafon (Guru zawsze pilnuje, by członkinie stada pamiętały o podkładce pod dyktafon). A skoro już o członkiniach mowa... szczupłe, malutkie, proste ciemne włosy (poza jedną, która wyróżnia się lekką trwałą). Ciekawe co sobie myślą, kiedy widzą te sterty ciuchów w sieciówkach (np. H&M, New Yorker) z metkami "Made in China" i dość wygórowaną ceną. Nie pytałam czy nazywają się Czikulinka, i czy ich rodziny handlują na stadionie.

Sądząc po przyzwyczajeniach żywieniowych niektórych osobników męskich, można przypuszczać, iż mają także problemy z językiem niemieckim. Jeden z nich nałogowo zjada bułki na drugie śniadanie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż jest na nich jak wół napisane: "Zum fertigbacken" (do upieczenia). Może cenią sobie drożdżowy aromat, czy gąbczastą miękkość. Nowym ich odkryciem są także gofry, należące do podobnego asortymentu.

No cóż... co kto lubi;)

Ps. Pytanie konkursowe: skąd pochodzi cytat w pierwszym zdaniu? (odpowiedz nie używając googla). Odpowiedzi na kartkach pocztowych proszę przykleić do lodówki.