wtorek, 6 listopada 2007

Nasi tu byli!

Oto przeminęła widowiskowa jesień, została tylko jej jakaś nędzna namiastka w postaci słońca rzadko wyglądającego zza chmur i resztki kolorowych liści, które jakimś cudem ostały się na drzewach i uniknęły pożegnania się ze światem poprzez wessanie do ulicznych odkurzaczy. W takim jesiennym pejzażu, nasiąkając dżdżem i niemieckimi słówkami, gonię rano na zajęcia. Gdzieś w głowie kołaczą się myśli nieoptymistyczne, pobrzmiewa syndrom emigranta i zwykła sezonowa deprecha...
- ...dooobry
Znajomy zlepek sylab wyrywa na chwilkę z zamyślenia. E, pewnie to umysł znadinterpretował kawałek wypowiedzianej przez kogoś niemieckiej frazy.
- Doobry!
Podwójne zwidy słuchowe (złożenie autorstwa mojej byłej anglistki) to chyba oznaka poważnej choroby, więc szukając innej przyczyny, odwracam się i próbuję sprecyzować źródło z jakiego wydobywają się znajome dźwięki.
- Dzień dobry! Jak zdrówko?
Ha, czyli nie wydawało mi się i mogę z czystym sumieniem odpowiedzieć, że zdrówko dopisuje. Okazuje się, że to panowie z ekipy wykańczającej nowy budynek wydziału informatyki wykazują chęć do okazywania serdeczności rodakom. Rodaczkom właściwie. Całkiem sympatycznie.

Jak się okazało później, owe serdeczności objawiają się również w śpiewaniu polskich piosenek biesiadnych, tudzież utworów z pogranicza disco-polo, z rusztowań, gdy widzą mnie gdzieś w pobliżu. A ja nie mam nic przeciwko, inne tylko zgryzoty mnie trapią... bo kto nam, do cholery, wybuduje te stadiony...?

Brak komentarzy: