środa, 24 października 2007

Osteuropäische Jungeingenieure (10.10.2007)

Droga do Berlina zajęła nam więcej niż przewidywaliśmy- na Autobahnie (autostradzie) utknęliśmy w korku (im Stau). Godzina w żółwim tempie, naprawdę poczuliśmy się, jak w domu. Utrudnienia są skutkiem budowy mostu i poprawiania nawierzchni, aż się człowiek zazdrosny robi, jak widzi hasełko: Wir bauen für Sie!

Przybyliśmy do hotelu już całkiem późno, więc bez szemrania, acz z burczącymi brzuchami rozproszyliśmy się po pokojach, by zerwać się wcześnie rano na śniadanie. Hotel sprawiał wrażenie zasłużonego na swoją ilość gwiazdek, zarówno pod względem wystroju, jak i dostępnego w pokojach internetu.

Pierwszy punkt w planie dnia- zwiedzanie TACR, czyli miejsca w którym dokonuje się serwisowania łopatek od turbin. Jednym z oprowadzających okazał się Polak; bez zbędnych formalizmów opisał nam działanie firmy. Na pożegnanie mała pamiątka dla każdego- paczuszka Gummi Bears w kształcie łopatek od turbin.

Autobus dowozi nas do PG Gas Turbine Plant, gdzie najpierw pozbawiają nas wszystkich bagaży (w szczególności aparatów i telefonów) z obawy przed szpiegostwem przemysłowym, a potem dają badge z napisem Osteuropäische Jungeingenieure. Się człowiek od razu doceniony czuje...

Dalej w programie jest lunch. Przy wejściu do kantyny stoją wzorce proponowanych dziś potraw. Najbardziej zjadliwy wydaje się gulasz, więc szpanujemy znajomością niemieckiego -auch Gulasch, bitte! Gorzej idzie przy dalszych pozycjach. Chciałby człowiek rzec -Kartoffeln, bitte!, ale mu się jakoś niepatriotycznie kojarzy. Jedni pokazują palcem na frytki, inni proszą -Nudeln, bitte! Obiad upływa pod znakiem karczocha (aluzja dla wtajemniczonych).

Po lunchu przywdziewamy twarzowe kaski i instalujemy mikroporty. Nie ma to jak poobiednie spacery po hali, podziwianie kozackich turbin i innych fancy devices.

Widok kierowcy napawa spokojem; znów czeka nas pięć godzin w autobusie. Można je spędzić na wiele sposobów - a to pochrapując sobie rozkosznie na rozłożonym siedzeniu, a to gadając przez telefon; można też popijać piwko z lodówki autobusu (w cenie 1 Ojro/0.33 l) i gadać o głupotach, od czasu do czasu odwiedzając autobusową toaletę (nieodpłatnie). Preferowaliśmy sposób ostatni.

I tak koło się zamyka, wracamy do Erlangen.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Tak, pewnie tak jest